Info

avatar Ten blog prowadzi Piotr
z Rzeszowa.
Z bikestats.pl przejechałem 39927.69 kilometrów w tym 4703.37 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 18.97 km/h.
Więcej o mnie.


button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Galeria zdjęć

(kolejność losowa)
Dla bardziej zainteresowanych geografią naszego kraju:
reBike.pl
Rzeszów, ul. Bożnicza 6


button stats bikestats.pl
Zaprzyjaźniony serwis rowerowy
Polecam :)

Gminy przemierzone na rowerze (w naszym kraju)


Wpisy archiwalne w kategorii

~ Bieganie

Dystans całkowity:2111.99 km (w terenie 148.15 km; 7.01%)
Czas w ruchu:46:14
Średnia prędkość:10.17 km/h
Suma podjazdów:5981 m
Liczba aktywności:39
Średnio na aktywność:54.15 km i 3h 18m
Więcej statystyk
  • DST 1.20km
  • Aktywność Bieganie

VI Rzeszowski Bieg Ojców

Niedziela, 15 czerwca 2014 · dodano: 18.06.2014 | Komentarze 0

Przede wszystkim był to piknik rodzinny, ciekawy festyn na Bulwarach z atrakcjami i zabawami dla dzieci. Sam też tak to potraktowałem.

Bieg odbywał się na dystansie 1200 metrów - niewygodnym dla mnie, półsprint, nie wiadomo jak to ugryźć... ostatecznie 4 miejsce, cieszę się :)
Miałem świadomość, że będą lepsze "charty" oraz, że po wczorajszym rowerze fajerwerków zwyczajnie być nie może. Pobiegłem na zmęczeniu, mimo to Endomondo zmierzyło mi rekord życiowy na 1000 metrów, forma rośnie, robię swoje, jest fajnie... powoli do przodu :)

Aczkolwiek nikt nie lubi czwartego miejsca, podium i puchar tak blisko...
Kategoria ~ Bieganie


  • DST 92.00km
  • Czas 10:42
  • VAVG 6:58km/h
  • Aktywność Bieganie

Ultramaraton Podkarpacki

Sobota, 31 maja 2014 · dodano: 12.06.2014 | Komentarze 3

Nadeszła godzina zero, a ściślej 4:24 czyli wschód słońca w dniu 31.05.2014. ULTRAMARATON PODKARPACKI WYSTARTOWAŁ.

Czekałem na to od dawna... jednak w tych ostatnich dniach przed wcale nie było mi śpieszno, za dużo spraw na głowie, poród syna, niedoleczone kontuzje, zmęczenie, uczucie ciężkości na treningach (teraz gdy zastanowiłem się na spokojnie być może wpływ na moją dyspozycję od około miesiąca miało pylenie traw, jestem alergikiem, podczas jazdy rowerem jakoś specjalnie alergia mi nie przeszkadzało, ale też raczej nie zwracałem na to nigdy uwagi, gdyż podczas rowerowych wojaży pojęcia takie jak prędkość, tempo czy sekundy na kilometr nie miały znaczenia, w rywalizacji sportowej mają) wszystko to, jak również jeszcze kilka niewymienionych pozycji, sprawiło, że jakaś cząstka mnie po cichu liczyła na to, że być może tych 116 km mnie ominie.
To znaczy chciałem startować, ale chciałem by było miło i przyjemnie, a takiej opcji nie mogło być, nie gdy ma się zamiar po raz pierwszy w życiu biegać 100km. Tymbardziej podczas zawodów...

Jak wyglądało to w momencie startu? Cieszyłem się. W końcu biegniemy. Nauczony doświadczeniem nie uciekłem gdzieś do przodu, biegłem spokojnie, bardzo spokojnie, w tempie które wydawało się racjonalne. Jednak po kilku km znużyło mnie to, lekko przyśpieszyłem. Na ulicy Słocińskiej dobiegłem do Roberta Koraba z Rzeszowa i Roberta Preisnera z Przemyskiego Klubu Biegacza, zapaliła mi się lampka ostrzegawcza (przecież oni biegną na dystansie 70km) - zajęli tam 5 i 6 miejsce. Zwolniłem więc, wiedziałem, że nie wolno mi ich wyprzedzić, że raczej powinienem zwolnić, ale postanowiłem trzymać się za ich plecami. Las Słociński, górki, podbiegi, błotko, teren, jakoś łatwo, zbyt łatwo, co oni wszyscy tacy wolni? Na zbiegu z Rocha do Matysówki dowiedziałem się, że jestem 2-gi lub 3-ci na swoim dystansie... Rzeczywiście mijałem tylko ludzi z niebieskimi numerami startowymi, czerwonych nie było. Postanowiłem więc lekko "się obijać", oszczędzać siły. W końcu wciąż czeka prawie 100km do pokonania. Na podbiegach chodziłem, na zbiegach lekko przebierałem nogami, nie goniłem. 

Biegło się przyjemnie, w Tyczynie potwierdziły się informację, jestem 3. z przodu jedynie Maciej Więcek (z kosmiczną przewagą) oraz nasz niezniszczalny legendarny Józiu Kubik z Ropczyc.
Punkt odżywczy, bufet, wypijam kilka kubków izotonika, popijam wodą, jem dużo, wszystkiego po trochu, ładuje orzechów, ciastek, pierników, herbatników i czekolady do kieszeni. W obie ręce banan i jedziem dalej. Resztę trzeba połknąć w biegu, szkoda tracić czas na bufetach.

Od Tyczyna do Zarzecza biegnie się sielankowo, piękne tereny, lasy, Przylasek, kapliczka studzianka, przysiółek Okop, wzgórza nad Lubienią, wąwozy, przedzieranie przez łąki, gdzie miejscami trawy wyższe są od nas, kamieniołomy w Siedliskach, drewniany most przez Wisłok, byłoby jeszcze lepiej gdybym tych terenów nie znał na pamięć.

Dużą część biegnę tu z Tomaszem Kulińskim - najlepszym Polakiem w ubiegłorocznym Spartathlonie (16. miejsce) czyli biegu z Aten do Sparty, na dystansie 246 km, rozgrywanym od 1983 roku, wielokrotnym medalistą mistrzostw Polski w biegach 12 i 24-godzinnych, zwycięzcą Transjury 2013 (ponad 160km) i wielu wielu innych ultra-zawodów. Miły człowiek, skromny, pomaga mi, podpowiada, opowiada, gawędzimy sobie, czas leci, po kilku kilometrach wiemy o sobie prawie wszystko. Tyle, że... Tomek ma na koncie ponad 100 maratonów i kilkadziesiąt ultramaratonów, ja startowałem raptem w 1 maratonie, niecały miesiąc temu, i jednym górskim ultramaratonie na dystansie 97 km miesiąc wstecz i Ultramaratonie Bieszczadzkim w poprzednim sezonie, lecz tam było "zaledwie" 50km. Dysproporcje między nami są okrutne, Tomek uświadamia mnie, opowiada o swoich kontuzjach, przestrzega. Jego słowa w późniejszej części zawodów pomogą mi w podjęciu trudnej decyzji. Co do Tomasza - on biegnie sobie te 116 km na luzie, treningowo, ot takie wybieganie :P  [Zawody kończy na podium - 3 miejsce]. Pochodzi ze Śląska, ma tu rodzinę, robi sobie wycieczkę krajoznawczą, nie chce się zbytnio zmęczyć, zapewne gdyby chciał mógłby wygrać... 

W Zarzeczu kolejny bufet, napełnienie bukłaku jak pit-stop w formule 1, kilka sekund i gotowe, właściwie po nic nie muszę sięgać, wszystko dostajemy do ręki - a bardziej kolokwialnie "pod ryj" :) Dużo znajomych, wszyscy przybijają piątki, pomagają, ogólnie wolontariusze na wszystkich punktach świetni, brawa dla nich, brawa dla organizatorów.
 
Kolejny bufet w Zgłobniu zaledwie 13 czy 14 km dalej. Biegnę jak w transie, mija to bardzo szybko, Grochowiczna, żółty szlak przez las, kamieniołom w Niechobrzu, Krzyż Milenijny, pomiar czasu przy kapliczce między Niechobrzem, a Zgłobniem. Tu rozdzielają się trasy 116 i 70 km. Jestem piąty :) Fajnie, miło, spokojnie wcinam drożdżówkę, jakąś kromkę, piję energetyka, doganiają mnie zawodnicy z czerwonymi numerami startowymi więc muszę uciekać... Wtedy pojawiają się pierwsze wątpliwości... Dopada mnie świadomość, iż nie jestem nawet na półmetku, a do mety wciąż sporo ponad 60 km. Zazdroszczę ludziom biegnącym rowerowym czerwonym szlakiem pieszym gminy Boguchwała w stronę Racławówki. Zostało im 16 czy 17 km, dałbym wiele by się zamienić.

Obok kościoła w Zgłobniu zwalniam. Ktoś mnie dogania... Dłuższą chwilę, bo cały podbieg ku wzgórzom z przekaźnikami, nad Będziemyślem i Dąbrową, biegnę z Patrycją Bereznowską, mistrzynią Polski wśród kobiet w biegu 24 godzinnym - wynik bagatela 205 km. Późniejszą zwyciężczynią UP wśród kobiet, zajmując 4 miejsce OPEN - przegrała jedynie z trzema mężczyznami z podium.
 
Po tym podbiegu czułem się coraz gorzej. Niepotrzebnie biegłem tyle z Patrycją, niepotrzebnie gdzieś włączył mi się tryb szowinistyczny szeptający, że skoro taka mała kobitka może... To ja nie mogę?
Na zbiegu do Trzciany było z górki, powinno być więc łatwiej, jednak nie było było coraz ciężej. Nie czułem się zmęczony kondycyjnie, nogi chciały przyśpieszyć. Stopy bolały lecz to normalność na ultramaratonie. Choć niepokojące było, że to wszystko zaczyna się na tak wczesnym etapie trasy. Przecież biegłem tu w marcu (http://petroslavrz.bikestats.pl/1119248,Rekonesans-trasy-Ultramaratonu-Podkarpackiego-Calosc-czesci-poludniowej-podgorskiej.html) mając tyleż samo przebiegu za sobą, biegłem wówczas z lekkością i poczuciem, że mógłbym drugie tyle trasy przeskoczyć na 1 nodze. Teraz było inaczej...
Jeszcze przed Trzcianą minęli mnie dwaj biegacze. Później dogoniła grupka z Grześkiem Surowcem na czele, moim kolegą z Rzeszowa. Na kilka dni przed zawodami rozmawialiśmy o strategii, miałem biegnąć za Grzegorzem, trzymać się go bowiem jest bardziej doświadczony. Zrobiłem jak zrobiłem. Teraz było to już nieważne. Przed torami w Trzcianie grupka uciekła mi, a raczej to ja zostawiłem ich i zacząłem iść. Maszerowałem szybko, grupkę dogoniłem na bufecie zlokalizowanym przy stawach hodowlanych w Trzcianie (69km). Przejście na tryb chodzenia nie pomogło, nie odpocząłem, próbowałem truchtać, przeplatałem to z forsownym marszem, ale bez poprawy. Przy przejściu mostem nad autostradą A4 wiedziałem już, że nie ma szans bym ukończył to na przyzwoitym miejscu. Na metę, jeśli już, to w większości dojdę, limit czasu był, aż do 1 w nocy. Lecz ja nie miałem ochoty tracić tyle czasu. W domu miałem noworodka i czekającą żonę. Miałem ukończyć to szybko i szybko wrócić do nich do domu. Tęskniło mi się. Pojawiły się wątpliwości natury moralnej. Co ja tu robię? Biegam przez lasy zamiast zajmować się rodziną. Idąc zadzwoniłem do domu z pytaniem czy ewentualnie ktoś mógłby po mnie przyjechać. Gdy doszedłem do drogi Bratkowice-Czarna Sędziszowska położyłem się, wyłożyłem nogi na szlaban przy drodze leśnej i stwierdziłem, że nie biegnę dalej. Wykręciłem na telefonie numer... i zobaczyłem nad sobą znajomą twarz. Maciej Chlebiński, brat mojej koleżanki, pomógł mi się podnieść, zachęcił. Razem z nim biegł inny zawodnik, powstałem, wprawiłem nogi w ruch, znów biegłem, wiedziałem, że muszę się ich trzymać, inaczej tu zostanę. Trwało to z 7 czy 8 km. Wtedy naprawdę nogi przestały działać, stawy skokowe nie zginały się, nie mogłem się wybijać, moje zawieszenie totalnie nie działało. Szedłem w tempie emeryta-rencisty, ale myślę jeśli zrezygnuję to jeszcze nie teraz, do Głogowa dojdę, przynajmniej pojem sobie na ostatnim dla mnie bufecie :) Tam zobaczymy co dalej. Mój stan się pogarszał. Dotarłem. Wypiłem Colę, kofeina i cukier odrobinę mnie ożywiły, jednak do mety z Głogowa zostało około 25 km. W takim tempie będę szedł z 3 jeśli nie 4 godziny. Wysiłek heroiczny, wart medalu, tylko czy aby mądry? Czy medal czekający na mecie będzie tego warty? Regeneracja po takim czymś będzie ciężka, doświadczyłem tego na Niepokornym Mnichu gdy ostatnie 20km przeszedłem, tam z powodu ewidentnej kontuzji. Tu niby było lepiej, wtedy bolał każdy krok i każda próba poruszenia lewą nogą. Limit do 1 w nocy, jest godzina 15, myślałem zastanawiałem się. Mogłem spokojnie nawet przespać się odpocząć i później ukończyć. Stwierdziłem, że to jednak bez sensu. Trasa nie zachęcała, płaska, znana na wylot, przez Rezerwat Bór w którym byłem z tysiąc razy, później okolice lotniska w Jasionce, najbliższe miastu wioski, ładnie poprowadzona, ale jako tako wiało mi tam nudą. Telefon do organizatorów: wycofuję się, Piotr Kobylarz, numer 203. Wojtek dyrektor zawodów był w lekkim szoku, zna mnie, miałem walczyć o czołowe lokaty, nie przyjął od razu mojej rezygnacji, powiedział bym zadzwonił za 30 minut, zastanowił się, a do tego czasu robił co chcę. Poszedłem więc po jedzenie z bufetu ;) Kolejna Coca-Cola, ciastka, dziewczyny nawet zrobiły mi kromkę. Przybiegali znajomi, zachęcali, dodawali sił.
Jednak ja tylko potwierdzałem się w przekonaniu, że wiem co robię, że decyzja o wycofaniu się będzie ostateczna. Nie będę ryzykował. Poddam się. Trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść... pokonanym... lecz całym. Czasem trzeba przegrać, by wygrać.

Nie miałem ochoty iść tyle w bólu i jeszcze bardziej się sponiewierać lub trwale uszkodzić/okaleczyć. Czy chodzi o początkowe tempo biegu? Czy za bardzo pocisnąłem, nie wiem, chyba nie, naprawdę próbowałem się pilnować i hamować zapędy. Raczej o brak doświadczenia. Swoje trzeba wybiegać by mieć szansę w takich bataliach. Tomasz Kuliński próbował mi to uświadomić, przypomniałem sobie jego słowa. Tu nie chodzi o tempo, o szybkość, bowiem jestem szybki, to tempo było dla mnie być może nawet zbyt wolne, chodzi o liczbę stawianych, w czasie tak długiego biegu, kroków i towarzyszącym im przeciążeń których na dzień dzisiejszy moje stawy, ścięgna i więzadła nie są w stanie przetrawić. Mój organizm ma zbyt mało przebiegniętych kilometrów na liczniku. Moja technika biegu, a raczej jej brak w przypadku takich biegów kuleje.
Wzorce ruchowe mam lekko zaburzone, występują jakieś asymetrie itp itd. Pracuje innymi mięśniami niż powinienem, uruchamiam je w złej kolejności. Stąd pewnie przeciążenia na ultramaratonie.Tak to jest gdy przez wiele lat ktoś częściej poruszałem się na rowerze niż na własnych nogach. Zresztą większość z zapalonych bikestatsowiczów też pewnie ma takie mniejsze czy większe zaburzenia funkcjonalne narządu ruchu, małe odchylenia postawy, tyle, że nie są one szczególnie istotne w codziennym życiu. Wychodzą na wierzch w skrajnych sytuacjach. 
Wziąłem również chyba za mało amortyzowane buty, trasa była twarda, dużo asfaltu, dużo kamienistych szutrów. No i ta nieszczęsna Szczawnica miesiąc wcześniej, która tak mnie sponiewierała, to chyba główny czynnik, gdyby nie ona nie byłoby wszystkich złych rzeczy które spotykały mnie po niej.
Takie już jest ultrabieganie, trzeba się go nauczyć. Niestety nie zostaje się ultramaratończykiem z dnia na dzień. To tak nie działa, nie ma drogi na skróty. To ciągła improwizacja i obserwacja siebie. Czasami błahe rzeczy jak metka z koszulki lub sznurówka, która wiele godzin uderza w to samo miejsce może spowodować zakończenie zawodów przed czasem.

Dobra koniec. W skrócie: wystartowałem, biegłem przez prawie 11 godzin, po 92 km zatrzymałem się w końcu i nie pobiegłem już dalej. Zaliczyłem pierwszy w życiu DNF.

Wiem co robić by być lepszym, trzeba wzmocnić słabe strony. Kolejne starcie z ultra jeśli wszystko pójdzie dobrze 18 lipca, podczas Dolnośląskiego Festiwalu Biegów Górskich na trasie K-B-L (Kudowa Zdrój - Bardo - Lądek Zdrój, 110km).
W roku ubiegłym wygrał tam Błażej Łyjak - twórca bikestats :) http://blase.bikestats.pl/972513,KBL-Kudowa-Bardo-Ladek-106km.html Nasz Robert Korab z Rzeszowa był drugi. Nie wiem czy Błażej startuje w tym roku, ale pasuje podtrzymać tradycję, fajnie gdyby jakiś bajker z BS znów sprawił niespodziankę i wygrał ;)

Z Rzeszowa jedzie nas spora ekipa, widzę nawet możliwość zgarnięcia przez nas całego podium. Robert jest zawsze mocny, Tomek Komisarz wygrał Ultramaraton Podkarpacki na dystansie 70km. Na setkę, jeszcze nie startował. Największą niewiadomą jestem ja, jeśli nie przegram z samym sobą i zdążę się zregenerować spróbuję znowu powalczyć. Jeśli spadać, to z wysokiego konia. K. Stoch cytował słowa swojego ojca "trzeba sto razy przegrać by raz wygrać" mam nadzieje, że w moim przypadku bardziej adekwatne będzie "do trzech razy sztuka" bo naprawdę nie mam zamiaru jechać na drugi koniec polski by przegrać...



  • DST 10.00km
  • Czas 00:40
  • VAVG 4:00km/h
  • Aktywność Bieganie

I Dycha Głogowska o Puchar Burmistrza Głogowa Małopolskiego

Sobota, 17 maja 2014 · dodano: 29.05.2014 | Komentarze 0

Przetrenowania ciąg dalszy, pomimo tego, że przez cały tydzień totalnie ograniczyłem bieganie. Regres formy, wręcz jej brak, zmęczenie jeszcze przed startem. Sam bieg nieprzyjemny, a w końcu było to ledwie 10 km! Czas powyżej 40 min (40:29). Za start w takim stanie i tak wolny bieg powinni mnie ukarać, nie dość, że nie ukarali to jeszcze dali puchar
Dobra dość narzekania. Świetna impreza, piękna pogoda, sielankowo rodzinnie spędzony czas, spotkaliśmy dużo znajomych, zebrała się fajna ekipa, miła atmosfera... i nawpierniczaliśmy się z Leonem słodyczy




  • DST 42.20km
  • Czas 03:37
  • VAVG 5:08km/h
  • Aktywność Bieganie

III Roztoczański Międzynarodowy Maraton Lubaczów-Jaworów.

Niedziela, 11 maja 2014 · dodano: 28.05.2014 | Komentarze 0

Pierwszy start w maratonie zaliczony.

Taki treningowy start, dla frajdy. Biegowa wizyta na Ukrainie z przekroczeniem granicy w biegu (w drugą stronę już tak szybko nie było... szkoda gadać)


Ekstra impreza, świetnie spędzony czas, przy okazji poznawanie ukraińskich wiosek, krajobrazów. Piękny doping i życzliwość mieszkańców. Po biegu kilkudaniowy obiad w restauracji
Troszeczkę gorzej z samym bieganiem. Miałem świadomość, że w nogach nie ma świeżości, jednak nie sądziłem, że do tego stopnia. Przypuszczałem, że jestem lekko przetrenowany. Okazało się, że bardziej niż sądziłem i nieźle się tym startem załatwiłem. Miało być treningowo, spokojnie i tak było... jednak kryzys i tak mnie dopadł. Nie walczyłem z nim, pozwoliłem mu mnie prowadzić, zwalniałem na tyle by cieszyć się bieganiem, i nie żyłować bez potrzeby.

Czas: 3h 37 min. Słabiuteńko... lecz czy mogło być inaczej? Ultramaraton górski (na prawie 100km), półmaraton górski i maraton przebiegnięte w przeciągu 2 tygodni z wyraźnym urazem przeciążeniowym po pierwszym z nich. Za to łatwo będzie teraz pobić rekord życiowy — w mieście: Jaworów, Ukraine.
Kategoria ~ Bieganie


  • DST 21.00km
  • Czas 01:37
  • VAVG 4:37km/h
  • Aktywność Bieganie

III Sandomierski Bieg Górski Szlakiem Królowej Jadwigi - 21km

Niedziela, 4 maja 2014 · dodano: 28.05.2014 | Komentarze 0

Szczerze... poważnie bałem się, czy ukończę...
Asekuracyjnie wziąłem przed biegiem APAP...
Mocy brakowało, wciąż odczuwałem w nogach Ultramaraton, lecz dałem radę. Cieszy, że sprawność wraca, tym bardziej, że przez kilka dni po Szczawnicy kulałem i kuśtykałem nawet podczas chodzenia. Obawiając się, że dopadła mnie poważna kontuzja.
A trochę i szczęście dopisało, gdyż nie byłem tego dnia w formie na podium. Wydaje mi się, że wyciągnąłem maksimum, z tego co się dało, dzięki rozwadze i taktyce, które po ostatnim starcie na 100 km bardzo doceniłem. Niepokorny Mnich nauczył mnie pokory, znaczenia strategii (i używania mózgownicy :)) podczas biegu. Pobiegłem zachowawczo, bojąc się o uraz sprzed tygodnia. Początkowo trzymałem się nieco z tyłu szacując i planując. Zwyczajnie wsłuchiwałem się w organizm oceniałem sytuację, starając się rozszyfrować przeciwników. Wiele górek szedłem, zamiast wbiegać, zachowując siły na zbiegi na których pomagała grawitacja. Dużą uwagę zwracałem na przebieg trasy, o kilka miejsc, awansowałem w połowie dystansu gdy kilku zawodników pomyliło się i musiało wrócić 100 czy 200 metrów.
Zwycięstwo wyraźnie było w zasięgu... gdybym tylko był w pełni sił...





  • DST 97.00km
  • Podjazdy 4100m
  • Aktywność Bieganie

Ultramaraton NIEPOKORNY MNICH - czyli biegowy debiut na dystansie (prawie) 100 km...

Sobota, 26 kwietnia 2014 · dodano: 25.05.2014 | Komentarze 3

Ultramaraton Niepokorny Mnich.
26. IV. 2014 Szczawnica.

Ponad 95 km po Beskidzie Sądeckim i Pieninach polskich i słowackich. Przewyższenia ok. + 4100 m, – 4100 m. Dokładny dystans jak to w górach ciężko ustalić...

Dopiero po tych zawodach poczułem / poznałem czym jest ultra-bieganie... Wcześniej tylko wydawało mi się, że mam o tym pojęcie.

Gdy tworze ten wpis od tego ultramaratonu minął niemal miesiąc, a do dziś nie zdążyłem do końca po nim wydobrzeć. Trochę sam jestem sobie winien gdyż nie pozwoliłem sobie odpocząć, trenowałem, zmęczenie kumulowało się, w efekcie koszmarnie się przetrenowałem. Ale odbiegam tu od tematu, może poruszę to w kolejnych wpisach. Wróćmy do opisywanych zawodów.

Początkowo szło nieźle pomimo kilku upadków, choć tradycyjnie rozpocząłem zbyt agresywnie. Prawie połowę trasy biegłem w pierwszej 10-tce. Podczas szaleńczego zbiegu do Rytra (26km) przez moment byłem piąty czy szósty, niestety zaliczyłem tu uślizg na mokrym drewnianym mostku przez potok Wielkiej Roztoki i broniąc się przed upadkiem najwyraźniej wyrządziłem prawej nodze coś złego. Mimo to noga była w miarę sprawna. Miałem jeden większy kryzys związany z brakiem wody w bukłaku przed samym przepakiem (Przełęcz Obidza), przez co droga do przepaku strasznie mi się ciągnęła...

Na nim straciłem również sporo czasu - na obmycie i dezynfekcję ran i ogólne ogarnięcie się. Wcześniej podczas zawodów zaliczyłem kilka upadków na zbiegach. A kto przez prawie 100km na błocie nie zaliczył? Nie wiem, leżał chyba każdy.

Z tych kliku upadków odczułem trzy poważniejsze - wszystkie na lewą nogę (2 razy rozdzierałem kolano, raz udo). Miałem też rozcięty do kości najmniejszy palec prawej ręki.
Mimo wszystko na 63 km wybiegałem z punktu pomiarowo/odżywczego na 15 pozycji. Niestety nadwyrężona wcześniej noga po 50km od opisanego już zajścia ostatecznie odmówiła posłuszeństwa (podczas zbiegu ze szczytu Veternego Vrchu).


[poniższy tekst będzie się tu nieco dublował gdyż wkleję tu fragment napisany wcześniej, którego nie chce mi się redagować]

Prawą nogę naciągnąłem broniąc się przed upadkiem, gdy podjechała mi na mokrym drewnianym mostku - podczas zbiegu z Przehyby do Rytra. Był to początek zawodów (21km) biegłem wówczas szósty. Przypuszczam, iż właśnie ten incydent odezwał się później... Na około 72km podczas podchodzenia na Veterny Vrch zacząłem odczuwać duży dyskomfort, zwolniłem, na zbiegu z Veternego każdy krok bolał, jednak próbowałem przerzucić ciężar ciała na drugą nogę i starałem się biegnąć by szybciej dotrzeć do punktu kontrolnego - Lesnicke Sedlo (78km). Do samego punktu, od miejscowości Velky Lipnik 1,5 km, byłem już w stanie tylko iść. Tam postanowiłem, że będę szedł... początkowo mocnym tempem, jednak gdy przyszło zejść czerwonym szlakiem, po błocie, ledwo kuśtykałem. Jeden z mijających mnie zawodników, zatrzymał się, podarował tabletkę Ketonalu, musiało więc wyglądać to poważnie.
Przed kontuzją biegłem w okolicach 15-17 miejsca (co jakiś czas tasowaliśmy się z chłopakami). Po tym jak ostatnie 18 km było dla mnie walką o to by w ogóle zmusić nogę do stawiania kroku... spadłem na 49. miejsce. Marcin Olek z Siedlec, z którym najczęściej spotykałem się na trasie, i z którym praktycznie wspólnie biegliśmy od początku przejścia zawodów na słowacką stronę ukończył 14-sty. Teraz zastanawiam się czy był to chwilowy uraz czy coś z czym przyjdzie mi obcować dłużej. Póki co chodzenie nadal boli. Ciężko ignorować ból, boli pachwina lub jakieś okoliczne ścięgno.


Ostatnie 20 kilometrów z trudem przeszedłem. Z czego połowę na silnym środku przeciwbólowym, za który dziękuję jednemu z uczestników biegu.

Na ostatnim punkcie kontrolnym (79km) postanowiłem nie wycofywać się z biegu (gdyż w stosunku do limitu czasowego biegu i tak miałem ogromną przewagę ( - jak powiedział jeden z kibiców: Panie, do 20-stej godziny do Szczawnicy to się nawet doczołgasz [było kilka minut po 15-stej]). Dziś uważam, że był to błąd gdyż trasa biegła tam trudnym technicznie grzbietem Pienin, z którego jeszcze trudniej było później zejść, to znaczy ześlizgać się po błocie w dół do Cervenego Klastoru. Tam właśnie zlitowało się nade mną kilku uczestników pomagając mi nieco i ratując Ketonalem Duo. Ostatecznie debiutancki bieg na tak długim dystansie ukończyłem w czasie 14 godzin 33 minut na 49. pozycji.

Biorąc pod uwagę, że zapowiadałem walkę z najlepszymi - nie wyszło najlepiej.
Skądinąd patrząc, była to bezcenna lekcja i doświadczenie, ponieważ od strony taktyki i strategii tak długiego biegania popełniłem chyba wszystkie możliwe błędy i na kolejnej takiej trasie będę się ich wystrzegał, wiedząc jak fatalne jest to w skutkach (złe rozłożenie sił, rwane tempo, zbytnia ambicja na podbiegach, kaskaderskie fruwanie na zbiegach, niedostateczna ilość żeli energetycznych, nie uzupełnianie zapasów wody i prowiantu na punktach odżywczych - skutkujące odwodnieniem i spadkiem sił - brak jedzenia i wody w bukłaku to chyba najokrutniejsze czego doświadczyłem, gorsze nawet od kontuzji).
Najgorsze jest to, że przed biegiem na treningu dwaj bardziej doświadczeni i utytułowani rzeszowscy ultramaratończycy udzielili mi wielu cennych rad, które w momencie startu... totalnie zignorowałem. Mówili między innymi „Wolniej zaczniesz, szybciej skończysz” oraz że musisz jeść, że najważniejsze jest jedzenie podczas biegu. Na szczęście teraz już "mądr Piotr po szkodzie".

PS. Na swoją obronę mam to, że na bieg startujący w sobotę o 4:00 rano przyjechałem samochodem w piątek ok. 21 po 8 godzinach pracy i ponad 3 za kółkiem, oraz fakt, iż w tę noc przed biegiem nie przespałem nawet minuty. Nie potrafiłem zasnąć choć usilnie chciałem i wiedziałem, że muszę, może przez emocje, może przez fakt spania w śpiworze na podłodze szkolnej sali gimnastycznej gdzie ciągle ktoś łaził, tłukł się, chrapał. Na przyszłość - NIGDY NIE LEKCEWAŻ NIEPOKORNEGO MNICHA.

Przebieg trasy świetny, organizatorzy się spisali po tym względem na medal. 



  • DST 43.00km
  • Czas 05:00
  • VAVG 6:58km/h
  • Podjazdy 800m
  • Aktywność Bieganie

Biegowy kross terenowy (Dębica-Będziemyśl)

Piątek, 11 kwietnia 2014 · dodano: 13.06.2014 | Komentarze 3

Takie tam turystyka i rekreacja.





  • DST 21.10km
  • Czas 01:22
  • VAVG 3:53km/h
  • Aktywność Bieganie

VII Półmaraton Rzeszowski - debiut bardzo udany, lecz mogło być lepiej...

Niedziela, 6 kwietnia 2014 · dodano: 22.04.2014 | Komentarze 4

VII Półmaraton Rzeszowski.
OPEN 26/841 (
Kat. Najlepszy Rzeszowianin - II miejsce.

Jestem zadowolony. Jak na debiut na tym dystansie nieźle :) Do złamania 1:20 (na tyle ostrzyłem sobie przed startem kły) zabrakło odrobiny pokory w początkowej części. Przypłaciłem kolką na ok. 10-11 km. Kryzys pokonałem, ale właśnie o te kilkadziesiąt sekund się rozchodziło... i związany z nią dyskomfort w środkowej części biegu.

Zaczynając od początku. Były to zawody w których tak naprawdę nie chciałem startować. Potrzebowałem jednak przetestować się po przetrenowanej zimie. Zobaczyć jak postępy i w gdzie obecnie jestem z formą.

Co dokładnie myślałem kilka dni przed startem:Straciłem przez ten półmaraton piękny wiosenny weekend (tydzień przed tą połówką miałem 3 dni wolnego, strasznie chciałem wybrać się w góry pobiegać, lub na rower (zwłaszcza, że znajomi zapraszali), jednak przed takim testem trzeba było nieco się zregenerować). Półmaraton strasznie mnie wstrzymuje, ogranicza i tak już ograniczoną wolność i czas wolny. Do tego stopnia, że czuję jakbym biegł za karę. Tyle, że przecież sam się zapisałem i chciałem/chce zadebiutować w zawodach na takim dystansie. Biegi uliczne to nie moja bajka. Chcę gór, błota, terenu, przyrody. Odreagować gdzieś z dala od cywlizacji. Zamiast tego będę miał oklepane ulice, jedynie nieco szybciej niż zwykle goniąc po nich za cyferkami, durnymi cyferkami na mecie. Jestem zły i nie powiem co mnie trafia... lecz może to i dobrze... w niedzielę wraz z sygnałem startu, uderzę z całą swoją złością, przekuję ją w dodatkowe siły.

Wspomniana złość oczywiście w niczym nie pomogła. Koledzy z zespołu wskazywali mi na starcie doświadczonego, dobrego pacemakera, który biegł właśnie na wynik 1:20. Ja jednak jak na żółtodzioba przystało wystrzeliłem początkowo do przodu
Pierwszy kilometr był najszybszym z całości przebiegniętego dystansu (prawie 30 sekund szybszy niż przedstartowa rozpiska). Wszelkie przedstartowe założenia czyli taktyka NEGATIVE SPLIT i powolne rozpędzanie się... poszły się... poszły sobie gdzieś :)
Mimo lekkiej kolki w połowie dystansu i odwrotnej taktyki (zwalniałem zamiast się rozpędzać) wciąż pozostawałem bardzo wysoko do około 16 km. W pewnym momencie wyprzedził mnie Józef Kubik - legenda biegania w naszych stronach, (kiedyś był kolarzem bodaj nawet zawodowym), pomyślałem sobie - cholera co ja tu robię? Jakim cudem przebiegłem tyle przed Józiem!? Jednak postanowiłem ostro siedzieć mu na plecach. Jak widać na zdjęciu nawet się cieszyłem i potrafiłem uśmiechać...

Niestety wtedy przyszło mi zapłacić za błędy, za zbytni optymizm. Przyszedł po mnie gościu znany kolarskim środowisku jako Człowiek z Młotem. [schowany jest za zakrętem (nie wiesz za którym) i czeka na Ciebie. Kiedy masz dziarskie nogi, wali Cię swoim wielkim, starym młotem w kark zmieniając Cię we wrak.] Po prostu odcina prąd. Wydawało mi się, że okropnie zwalniam, nagle kolejni zawodnicy którzy rozpoczęli rozsądniej zaczęli mnie wyprzedzać. Wyprzedził mnie wskazywany na starcie pacemaker. Wiedziałem, że muszę za nim gonić, jednak nogi nijak nie chciały przyśpieszyć. Modliłem się o by już to ukończyć, o koniec tej mordęgi, marzyłem by przenieść się w czasie na metę. Przegrywałem zawody w głowie. Dziś wiem, że chodziło o mentalność, która nie pozwalała mi wówczas wyjść poza strefę komfortu. Męczyłem się biegiem, kusiło nawet by się zatrzymać. Tak było do około 700 metrów przed metą. Spotkałem tu kibicujących w okolicy Mostu Zamkowego znajomych oraz żonę, którzy krzyczeli na mnie, choć nie do końca pojmowałem co. Z całości usłyszałem: Jedziesz!!!
Totalnie się przełamałem, porzuciłem strefę komfortu, zarzuciłem mordercze tempo, napieprzałem ile fabryka dała, starając się odzyskać stracone pozycje, wyłączyłem myślenie. Byłem czystą mocą :) Na metę wpadłem rycząć. Udało się. Teraz dla odmiany żałowałem, że trasa nie ciągnęła się dalej.
Żona zaraz poinformowała mnie, że mimo gorszego niż zakładałem wyniku, wykonałem inne przedstartowe założenie i zdobyłem 2 miejsce wśród rzeszowskich biegaczy. (Pierwsze było pewne jeszcze przed startem - zajął je Michał Gąsiorski z czasem 1:08:40, będący na podium OPEN, 3-miejsce, przegrywając jedynie z dwoma cudzoziemcami). Swojego konkurenta Grzegorza Złotka wyprzedziłem o 1 sekundę, na ostatnich metrach, kilkoma ostatnimi krokami, nie będąc tego świadomym. Inna sprawa, że na finiszu niczego nie byłem świadomy :P Widziałem jedynie migawki, mignęło mi, że doganiam zieloną koszulkę, zieloną koszulkę, która wcześniej była daleko (100-200 metrów) z przodu (akurat należała ona Grzegorza).
Grzesiek jest doświadczonym maratończykiem, wzorem i inspiracją dla wielu z nas, którego wyniki i czasy jeszcze do niedawna wydawały mi się kosmicznymi. Zastanawiam się czy gdybym rozpoznał go wtedy na trasie, to miałbym czelność odebrać mu to miejsce. Przyznam, że nieco źle się z tym czułem. Ale cóż, sport to sport... to walka i rywalizacja. Jednak jeśli Grzesiek jakimś przypadkiem by to czytał, to chciałbym przeprosić, bardziej zasłużyłeś na miano drugiego w naszym mieście. Przepraszam, również za to, że po biegu nie za bardzo odpowiadałem na to co do mnie mówiłeś, ale szumiało mi w uszach, nie do końca kontaktowałem, poza tym syn plątał mi się pod nogami i musiałem pilnować go i uważać co robi.


Co do samego półmaratonu, będącego testem formy, cóż nie do końca się przetestowałem, to znaczy nie zrobiłem tego tak jakbym chciał, nie tak jak należało to zrobić. Sądząc po końcówce, gdybym lepiej rozłożył siły mogłem złamać nie tylko 1:20h, myślę, że 1:18 było w zasięgu. Póki co na taki wynik muszę jednak poczekać i zasłużyć mądrością i pokorą podczas biegu.


  • DST 67.24km
  • Czas 07:25
  • VAVG 6:37km/h
  • Aktywność Bieganie

Rekonesans trasy Ultramaratonu Podkarpackiego. Całość części południowej (podgórskiej)

Niedziela, 23 marca 2014 · dodano: 05.04.2014 | Komentarze 2

Rekonesans trasy Ultramaratonu Podkarpackiego. Całość części południowej - wiodącej Podgórzem Rzeszowskim. Dalej trasa długa przebiega już po Kotlinie Sandomierskiej i stosunkowo płaskim terenie. Aż tyle tego dnia nie planowałem, jednak ekstra, że właśnie tak wyszło. Podziękowania dla całej grupy za wspólne bieganie.

Oficjalnie biegliśmy do Zarzecza, tam okazało się jednak, że kilka osób chce i biegnie dalej, więc i ja dołączyłem. Zaczęliśmy biec nieco szybciej niż wcześniej, ale wciąż spokojnie, w końcu to wycieczka biegowa. Po drodze część chłopaków odłączyła się w Niechobrzu ponieważ gdzieś tam mieli zaparkowany swój transport. Wojtek i Robert - najbardziej utytułowani rzeszowscy ultra-maratończycy - biegli dalej, aż do Trzciany. Ciekawy przebiegu trasy, z którą 31 maja przyjdzie mi się mierzyć, pobiegłem z nimi, zleciało nie wiem nawet kiedy w sumie prawie 70 km tego dnia. W grupie czas płynie inaczej. Chłopakom powiedziałem, że miałem dość, oni również, ale tak naprawdę zapewne w przypadku każdego z nas moglibyśmy tak biegać drugie tyle lub dłużej ;) Tyle, że treningowo takie coś nie ma dużego uzasadnienia. Pogoda dopisała, jedynie do wiatru można by się przyczepić, trochu duło...

Po drodzem, w okolicy wzgórz z przekaźnikami nad Dąbrową i Będziemyślem, spotkałem jadących rowerami w szczerym polu DominikaSebastianaJacka.

Poniżej zdjęcie (autor: Piotr Wyczawski) oraz relacja z oficjalnego profilu UP [https://www.facebook.com/ultrapodkarpacki?fref=ts]. 

Relacja z wycieczki biegowej po trasie Ultramaratonu Podkarpackiego 2014:

RZESZÓW RYNEK GŁÓWNY – ZARZECZE (39 KM)
To była ostatnia, piąta wycieczka biegowa po trasie zawodów, które odbędą się już za 2 miesiące. Pogoda okazała się łaskawa a na starcie – pomimo, że wiele osób wyjechało na zawody – pojawiło się 34 osoby. Spora, zmotywowana grupa.
Rozpoczęliśmy pod studnią. To tutaj, niedaleko zlokalizowany będzie start zawodów. Biegliśmy zwartą grupą do lasku koło Słociny, gdzie zapadła decyzja o podziale na grupy zaawansowaną i podstawową. Każda otrzymała przewodnika i ruszyliśmy (wprawdzie co jakiś czas się spotykaliśmy, ale tym razem nie było pokrzykiwania „wolniej” i każdy mógł dokonać wyboru, jakim tempem chce pobiec – było to związane z tym, że chcieliśmy dać Wam szansę wybrania najlepszego tempa na zawody).
Panowała super atmosfera ultrabiegu, świeciło słońce a widoczność pozwalała na zobaczenie całej panoramy miasta Rzeszowa (z Matysówki). Trasa na tym odcinku nie należy do najłatwiejszych. Pomimo licznych odcinków asfaltowych, trasa poprowadzona jest terenem pagórkowatym, który wymaga zmiennego tempa, dynamiki. Wiele osób poczuło trudy naszej dzisiejszej wycieczki biegowej, ale opinie, jakie zebraliśmy były pozytywne. Testowaliśmy również kilka modyfikacji na trasie, zbierając opinię co do preferencji. Cóż, ilu biegaczy, tyle opinii. Nas przede wszystkim martwi kwestia bezpieczeństwa i liczne odcinki asfaltowe. Ograniczamy je do minimum, ale – cóż – biegniemy wokół stolicy Podkarpacia, terenu zurbanizowanego i gęsto zaludnionego. Ale – staramy się
Dystans liczył ok. 39 km. Mamy nadzieję, że osoby, które były dzisiaj są zadowolone i wszyscy wrócili w zdrowiu do domu.
Bardzo Wam dziękujemy za nasze wspólne PIĘĆ WYCIECZEK BIEGOWYCH. Teraz – pozostaje Wam czekać spokojnie do zawodów, szlifować formę. Trasę już znacie – można wielokrotnie trenować na niej w grupach znajomych lub samemu.
A nas – czeka okres wytężonej pracy. Ostatnie dwa miesiące – ostatnia prosta…


  • DST 10.00km
  • Teren 10.00km
  • Czas 00:36
  • VAVG 3:36km/h
  • Aktywność Bieganie

I Bieg Niezłomnych - Dylągówka (10km - bieg przełajowy)

Niedziela, 16 marca 2014 · dodano: 04.04.2014 | Komentarze 1

Wiatr, deszcz i błoto nie odstraszyły uczestników biegu przełajowego Niezłomnych w Dylągówce. - cytat ze strony TVP Rzeszów.

Nie przewidywałem tego startu, moimi pierwszymi oficjalnymi zawodami w tym sezonie miał być Półmaraton Rzeszowski - 6 kwietnia. Jednak 2 marca na I Spotkaniu Biegowym dostałem ulotkę biegu przełajowego po Paśmie Ostrej Góry w niezbyt oddalonej od Rzeszowa Dylągówce. Pierwotnie miał być to bieg narciarski, ale z uwagi na brak zimy w tym roku, organizatorzy podjęli w lutym decyzje, że odbędzie się jako impreza biegowa. Postanowiłem wystartować jako, że tereny ładne i ciekawe, a bieg na świeżym powietrzu. Treningowo, nie oszczędzając się specjalnie przed tymi zawodami, ot kolejny mocniejszy trening.

W dzień zawodów pogoda była paskudna, śnieg, deszcz, temperatura około 0 stopni. Ucieszyłem się, lubię takie ekstremalne warunki :) Technika biegowa zejdzie na drugi plan, będzie się liczyć siła, stopień zahartowania i obycie z błotem, a to z racji przyzwyczajenia do MTB nie będzie dla mnie wyzwaniem.

Po biegu wszyscy narzekali na warunki, na błoto, na wszystko... Nie wiem dlaczego. W skali błot z którymi walczyłem na rowerze to było jakieś 4/10 natomiast przebiec przez nie bez roweru, zwyczajnie żaden problem...

Nie przedłużając. WYGRAŁEM.

Na pewnym portalu w dniu startu odpisałem znajomemu: Myślałem, że będę musiał bardziej się postarać. Pierwsze 3 km siedziałem na plecach bardzo pewnemu siebie zawodnikowi, który biega maraton w 2:40 (w dodatku jakiś żołnierz, czy komandos). Jednak na podbiegach był... słaby, a jego buty nie miały odpowiedniego bieżnika. Wyprzedziłem bo wybijał mnie z rytmu. Chwile mnie gonił, a później zniknął... ponoć zgubił buta w błocie i pomylił trasę. Końcówka już na spokojnie, wiedziałem, że nikt mnie nie dogoni.
Przez te zawody nie zrobiłem długiego wybiegania :P Straciłem dużo czasu na dojazd, oczekiwanie na oficjalną dekorację i powrót. Najchętniej z mety pobiegłbym do Rzeszowa :) Niepotrzebnie wygrałem :P Zatrzymali mnie organizatorzy i co gorsza telewizja. Musiałem męczyć się przed kamerą...