Info

avatar Ten blog prowadzi Piotr
z Rzeszowa.
Z bikestats.pl przejechałem 39927.69 kilometrów w tym 4703.37 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 18.97 km/h.
Więcej o mnie.


button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Galeria zdjęć

(kolejność losowa)
Dla bardziej zainteresowanych geografią naszego kraju:
reBike.pl
Rzeszów, ul. Bożnicza 6


button stats bikestats.pl
Zaprzyjaźniony serwis rowerowy
Polecam :)

Gminy przemierzone na rowerze (w naszym kraju)


Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2012

Dystans całkowity:724.41 km (w terenie 63.30 km; 8.74%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Suma podjazdów:4750 m
Liczba aktywności:11
Średnio na aktywność:65.86 km
Więcej statystyk

Przerwa do odwołania

Wtorek, 24 lipca 2012 · dodano: 26.07.2012 | Komentarze 5

Będą tu wrzucane kilometry z miejskich dojazdów do końca lipca. Żadna konkretna jazda już się w tym miesiącu raczej nie wydarzy. Na początku tygodnia myślałem o Masie Krytycznej, ale teraz wiem, że nie będzie na to czasu, gdyż uczestniczenie w niej byłoby jawną stratą czasu.
Jeżdżenia jest dużo... rowerem niekoniecznie, za to szpachlą, pędzlem i wałkiem po ścianach u teściów, aż nadto.
Codziennie jest tak samo - do/z pracy, później na Baranówkę IV, powrót późną nocą. Gdy jest inaczej bawię dziecko. Pracę są obecnie na poziomie około 45% - myślę, że do następnego czwartku się z tym wszystkim uporamy, a raczej chciałbym...

W sierpniu może będzie jakaś jedna większa wyprawa - w Bieszczady. Może będzie ona jak w tamtym roku zakończeniem sezonu, kto wie.

Raczej pojadę samotnie. Z nikim umawiał się nie będę. W obecnej sytuacji, z małym dzieckiem, ciężko cokolwiek zaplanować. Powiem komuś, że jadę, wtedy i wtedy, a w dzień wyjazdu okaże się, że nie będę mógł jechać. Nie lubię stawiać innych w takiej sytuacji. Poza ostatni wyjazd z chłopakami dał mi popalić, wolę jechać sam. Będę mógł robić przerwy kiedy tylko będę chciał, wstawać np. o 4 rano i nikt nie będzie narzekał, lub np. jechać tak pomału jak tylko przyjdzie mi do głowy...

Edit - 28.07.2012 - ciekawy filmik udostępniony na FB przez jeden z bieszczadzkich portali. Pasuje tematyką do planowanego wyjazdu.



Edit 2 - Muszę rozbić to na części, by się nie pogubić w dystansie:
- 24-26.VII - 54 km [po Rzeszowie - dojazdy]
- 27.VII - 29,46 km [do/z pracy + Baranówka]
- 28.VII - 32,63 km [do/z pracy x2 + Zwięczyca grill + powrót > nocna jazda z żoną]
- 29.VII - 12,15 km [Zwięczyca grill, basen]
- 30.VII - 20,04 km [praca i od razu Baranówka]
- 31.VII - 19,16 km [praca i od razu Baranówka]

Pokręcone podjazdy i zjazdy... (x5)

Poniedziałek, 23 lipca 2012 · dodano: 24.07.2012 | Komentarze 5

Po Rzeszowie. Nietypowa trasa, ale przynajmniej cokolwiek pokręciłem pod górę, pomimo, że na dojazd do prawdziwych górek brak czasu. Ciekawy podjazd, jechałem na 100% możliwości, a w takim przypadku idzie się nawet na nim się zmęczyć, tylko te zjazdy trwają zbyt długo. Ile przewyższeń pojęcia nie mam.
widoczki ze szczytu... © Petroslavrz

gdy nie ma czasu na prawdziwe podjazdy... dobry i taki wynalazek... © Petroslavrz
Kategoria ~ Po Rzeszowie


Rebike.pl + Baranówka IV

Piątek, 20 lipca 2012 · dodano: 23.07.2012 | Komentarze 0

Po pracy pojechałem do serwisu Rebike.pl poprzeszkadzać tamtejszemu rowerowemu mechanikowi w pracy.
Chwilę posiedziałem w serwisie, w tym czasie Paweł wymienił mi linkę, wyprostował hak przerzutki i sprawił, że w końcu mogę korzystać z wszystkich przełożeń.
"Piotrek biedny ten twój rower" - stwierdził Kundello. Przyznam, że to prawda, ale taki już jego los. Bezlitośnie wykorzystuje go i kiedyś doprowadzę do zguby - z pełną świadomością. Już teraz z wyglądu straszy... ale jeździ, kto by się przejmował estetyką, przynajmniej złodzieja odstraszy.
Później pojechałem jeszcze na B4 do teściów.


La Furia Rocha

Czwartek, 19 lipca 2012 · dodano: 20.07.2012 | Komentarze 0

Dwa podjazdy na św. Rocha na maksymalnej prędkości. Pierwszy w dużej mierze terenem przez Zalesie, a później pieszym szlakiem. Zjazd do Malawy (pewnie z 70km/h) później zawracam i pod górę, poszło szybko i sprawnie, choć się spociłem. Zjazd ul. Rocha ponownie szybko. Wrzuciłem na najcięższe blaty by dokręcić prędkości, ale linka przerzutki (tył) tego nie wytrzymała - alem urwał...
Pewnie wina wykrzywionego haku, na który zwrócił uwagę Pawełło jadąc za mną w Beskidzie Niskim.



mini podjazdówka: Baranówka, Kielanówka, Racławówka...

Środa, 18 lipca 2012 · dodano: 20.07.2012 | Komentarze 0

Do pracy, później na Baranówkę IV do teścia. Przestawianie mebli i przygotowania do małego remonciku i malowania całego domu. W najbliższych dniach będę tam często jeździł pomagać. Pewnie ruszymy od następnego tygodnia.
Trasę powrotu postanowiłem urozmaicić sobie o kilka małych podjazdów. Robiłem zdjęcia paralotniarzom w Racławówce, ale komórką o zmroku - wszystko szare i kompletnie rozmazane.

Po Rzeszowie: Cerkiew, okolice Kopca Konfederatów, Załęże żółtym szlakiem

Wtorek, 17 lipca 2012 · dodano: 20.07.2012 | Komentarze 14

Troszkę rozruszała mnie ostatnia trasa. Stwierdziłem, że pasuje jednak jeździć bardziej systematycznie, inaczej później podczas jazdy po górskich szlakach brakuje mocy. A, że czasu ciągle brak, więc trzeba przeprosić się z okolicami Rzeszowa. Pojechałem zobaczyć postępy przy budowie cerkwi... do głowy przyszła mi myśl: czy teraz Rzeszów to już Kresy Wschodnie?
Przy okazji kilka mniejszych podjazdów, m.in. ul. Na Skały i inne w pobliżu Kopca Konfederatów Barskich bo na rowerze najfajniej jeździ się pod górkę :)

Rzeszów - budowa cerkwi prawosławnej © Petroslavrz



Dla porównania - dokładność modeli terenu i liczba przewyższeń według Bikemapu, a w Google Earth. Według pierwszego to zaledwie 70 metrów, według drugiego 143 metry.

Innymi słowy profil poprzeczny trasy w Google Earth jest o wiele bardziej zbliżony do rzeczywistości. Oddaje nawet mniejsze podjazdy, których dziś szukałem, i było ich kilka, natomiast bikemap.net prawie całkowicie wypłaszcza trasę. Ostatnio używam tego drugiego programu do podawania przewyższeń.
Muszę kiedyś sprawdzić swoje archiwalne wpisy i trasy. Mój Rekord liczby przewyższeń w ciągu jednego dnia (w Sudetach) zapewne jest również sporo zaniżony.
Kategoria ~ Po Rzeszowie


Pimp my bike - Paczkowóz

Poniedziałek, 16 lipca 2012 · dodano: 16.07.2012 | Komentarze 3

Długa historia... Nieplanowana wycieczka rowerem ciężarowym. Ciekawa przygoda, ciekawie się skręcało :) Spieszyłem się i średnia pewnie pod 30km/h, ale licznika nie było więc nie powiem ile dokł.
GT PaczkOutpost / Jasionka - lotnisko © Petroslavrz

FPP © Petroslavrz

Nowa Wieś - autostrada A4. Odcinek jest już teoretycznie gotowy do jazdy. © Petroslavrz


Po Rzeszowie...

Niedziela, 15 lipca 2012 · dodano: 16.07.2012 | Komentarze 0

W dniach 9-15.VII. Głównie do/z pracy...

Dzień 2. Beskid Niski: od Przeł. Dukielskiej do granicy z Bieszczadami (Przeł. Łupkowskiej) + Bieszczady: Przeł. Żebrak + powrót do Rzeszowa

Sobota, 7 lipca 2012 · dodano: 12.07.2012 | Komentarze 6

Dnia poprzedniego dosyć wcześnie poszliśmy spać. Mi spało się wyśmienicie pomimo zmęczenia, o 6 obudziłem się wyspany jak nigdy. Może to dlatego, że ostatnio w domu mam sen przynajmniej raz przerywany, zwykle pobudkę o 3-4 rano funduje mi dziecko, a dopiero kilka godzin później następuje pobudka właściwa.
Zaraz po mnie wstaje Paweł, a Kona śpi sobie dalej. Idę zobaczyć jak woda w potoku - wokół chatki unoszą się mgły, wszędzie pełno rosy - na szczęście woda zdążała się wyklarować z błota, jest czysta więc można się umyć. W końcu zmywam z siebie wczorajszą warstwę soli. Woda zimna, ale rześka. Gdy wracam chłopaki idą do potoczku... Paweł obudził Piotrka podając mu fałszywą godzinę :P
Coś jemy, wpisujemy się do księgi meldunkowej, płacimy, gdy odjeżdżamy zaczepia kolega ze schroniska (który też coś więcej jeździ na rowerze i w tym roku wybiera się do Czarnogóry. Ma, aż 1,5 miesiąca wolnego czasu - tak się zamyślam i nie mogę tego pojąć, dla mnie to abstrakcja - te 3 dni wolnego które wynegocjowałem na ten wyjazd wydają mi się cudem, nieważne... Kolega mówi nam, że spokojnie możemy pojechać na pod wieżę widokową czarnym szlakiem, początkowo jest błoto, ale później na szlaku granicznym warunki są dobre. Rzeczywiście tak było i tak właśnie pojechaliśmy. Na czarnym przeważnie dało się jechać, miejscami prowadziliśmy, a później do Przełęczy Dukielskiej i przejścia granicznego już bezproblemowo, przyjemnym górskim szlakiem.
W sklepie na granicy, zakupujemy prowiant i wodę, pani mówi tu po słowacku, ale płaci się w złotówkach, ceny na półkach również podane są w naszej walucie.
Zamieniamy błoto pod kołami na asfalt. Jedziemy nim, aż do Jaślisk. Najpierw kierujemy się na Tylawę, tam zjeżdzamy w drogę prowadzącą wzdłuż rzeki Jasiołki, i jej przełomem pomiędzy dwoma okolicznymi wzniesieniami. Włazimy do rzeki, myjemy rowery z błota, schładzamy się wodzie, ja wchodzę cały, bo w mokrych ciuchach łatwiej się jedzie. Jest pewnie dopiero 10 rano, a już żar leci z nieba, na termometrach jakieś 30 stopni.
Podjazd do Jaślisk, zwiedzamy rynek i sklep. Jedziemy dalej, robię mały błąd, zjeżdżam złą ulicą i musimy ponownie podjeżdżać do Jaślisk :). Dalej w stronę granicy. Ciągle jest pod górę, ale tak lekko, że właściwie tego nie czuć i nie widać póki człowiek nie oglądnie się do tyłu. Praktycznie cywilizacja się tu kończy... mijamy Lipowiec, gdzie znajdują się 2 lub 3 gospodarstwa agroturystyczne, dalej ruiny i pozostałości zabudowań dawnego PGR, droga pół wieku temu mogła być asfaltowa, ale teraz trudno to stwierdzić.
Gdy jedziemy w słońcu, jest pewnie z 50 stopni, na szczęście przy drodze co jakiś czas są drzewa. Włazimy do potoku Bełcza, w wodzie jest tak chłodno i komfortowo, że Kona ma pomysł - mówi, że on może siedzieć tak cały dzień w tym potoku i nie jechać dalej. Niegłupia myśl, całkiem zmyślny pomysł, ale skoro już jesteśmy tu rowerami to "niestety" trzeba jechać dalej.
Odbijamy niebieskim w stronę Rezerwatu Kamień nad Jaśliskami i granicy państwa. Im wyżej tym trudniej, choć na samym końcu lekkie wypłaszczenie. Zdobywamy Kamień (857m) czyli najwyższy szczyt w środkowej i wschodniej części Beskidu Niskiego, jadąc na zachód podobne górki znajdziemy dopiero w okolicach Wysowej-Zdroju.
Dalej naparzamy granicą, a właściwie chłopaki naparzają gdzieś do przodu, a ja próbuję ich gonić, gonię i gonię, a i tak ciągle są z przodu, czasem ich doganiam, ale sytuacja znów się powtarza, ciagle na mnie czekają. Męczy mnie to nie tyle fizycznie co psychicznie, bo nie lubię kogoś hamować, ale niestety takie są realia. Za mało jeżdżę w tym roku i nie systematycznie, przejażdżka, nawet jeśli dłuższa, raz na miesiąć nie wystarczy by utrzymać formę. Źle się z tym czuję, próbuję tłumaczyć sam sobie, że być może powodem jest też to, że mam najcięższy plecak i najcieższy rower... ale zdaję sobie sprawę, że zwyczajnie jestem kiepski. W obecnym momencie Piotrek i Paweł, a ja to dwie różne ligi.
Niemniej tereny, widoki, przyroda, trasa i profil poprzeczny granicznego szlaku sprawiają, że raczej podziwiam piękno przyrody niż myślę o tym, że ciągle opóźniam naszą górską eskapadę.
Mijamy wiele zbiorowych mogił z czasów I wojny światowej, miały tu miejsce duże działania wojenne i liczne bitwy o główny grzbiet Karpat.
Przeważnie jedziemy lasem, który niweluje działanie słońca, jest nam więc nieco łatwiej. Co jakiś czas przedzieramy się przez łąki, jedna jest całkiem duża, rozległa, na kilometr, może dwa, z trawą wyższą od rowerów, dobrze, że ktoś przejeżdzał tu samochodem terenowym, bo nawet nie wiedzilibyśmy którędy biegnie szlak. Za kolejnym wzniesieniem (Kopriwiczną) wjeżdżamy na teren największego Rezerwatu na Podkarpaciu Rez. "Źródliska Jasiółki". Jedziemy rozległym torfowiskiem po słowackiej stronie (Haburske Raselnisko), część przejazdu biegnie drewnianym mosteczkiem tuż nad powierzchnią bagna (swoisty masaż dla... :)).
Mój plan przejazdu zakładał, że zjedziemy w dół (w okolice Medzilaborców) pieszym, a później rowerowym szlakiem wyznaczonymi przez naszych południowych sąsiadów, by dalej przejechać tunelem pod Przełęczą Łupkowską. Lecz Paweł chce jechać dalej granicą. Zgadzam się po rzeczywiście jest fajnie. Mijamy kolejne górskie szczyty, przejeżdżamy obok źródeł rzek Jasiółki oraz Wisłoka. Jedziemy dalej, jechaliśmy tu w ubiegłym roku więc skupiam się na jeździe, nie rozglądają się po okolicy. Dojeżdzamy do momentu gdy zielony szlak odbija w stronę Komańczy. Brakuje nam wody, każdy ma jakieś resztki. Nie chcę tu jechać bo właśnie tędy jechaliśmy z Pawłem i Asią ostatnim razem. Jedziemy dalej choć wiem, że to zły pomysł, a Kona miał rację by zjeżdżać w dół. Robię to wbrew zdrowemu rozsądkowi. Kolejnych kilka górek, coraz cieżej się nam jedzie ze względu na brak wody, w końcu docieramy do Przełęczy Radoszyckiej którędy biegnie piękna nowa asfaltowa droga. Chłopaki chcą jechać w dół do Radoszyc... ja chciałbym zjechać na słowacką stronę... Koniec końców jedziemy dalej granicą państwa. Na mapię nie wygląda to trudno, odcinek około 5-6km, godzina drogi pieszo. W praktyce to najtrudniejsza część i tak trudnej do tej pory trasy. W porównaniu do niej wcześniej nawet nie było trudno, błoto, wiatrołomy, krzaki, kałuże, zarośla, pokrzywy, pajęcze sieci na twarzy, kąsające bąki, komary, jeszcze więcej bąków, jeszcze więcej bąków, ilości bąków wręcz przeczące zdrowemu rozsądkowi. Na dodatek w przejechaliśmy gdzieś zjazd na południe którędy szlak niebieski odchodził od czerwonego granicznego. Zabijamy kilkadziesiąt bąków na minutę, ale i tak drugie tyle ciagle nas gryzie, nęka i kłuje. W desperacji będąc nad przełęczy i wiedząc o tunelu oraz torach kolejowych przedzieramy się w dół by je odnaleźć, idę pierwszy miejscami pokrzywy są po szyje, Paweł wypartuje coś co wygląda na dolinę rzeki lub strumienia, podążamy w tamtym kierunku, na szczęscie są to tory... Wychodzimy w końcu z zarośli... fajno, ale nie ma jak zejść, z muru przy torach w dół jest jakieś 3 metry, idziemy więc z rowerami w rękach po murku szerkości 30 cm, jakimś cudem wciaż zabijając przy tym te niekończące się zastępy znienawidzonych gryzących nas owadów. W końcu murek robi się niższy więc zeskakuję z rowerem, za chwilę chłopaki również. Spieprzamy gdzie pieprz rośnie przed owadami... gonią nas przez cały Łupków, w następnej miejscowości w końcu odpuszczają. Próbujemy znaleźć sklep by kupić wodę... jest 18:14, a sklepy są tu do 18:00. Porażka.
Zjeżdzamy do głównej drogi na Cisną. Następnie skręcamy do Smolnika, tam odnajdujemy Zajazd ZAGRODA CHRYSZCZATA gdzie odbywały się Zimowe Cyklokarpaty. W końcu można odpocząć, w końcu można kupić coś do picia. Napoje niestety drogie, ale kupujemy z Pawłem po dwóch małych oranżadkach 330ml. Kona kupuje inny napój w puszcze o pojemności 0,5l.

Zastanawiamy się co dalej, do Cisnej kawałek, do Połonin jeszcze większy. Jesteśmy zmasakrowani, sił brak, nikt z nas nie ma ochoty by jutro powtórzyć podobną trasę, tyle, że z jeszcze wyższymi górami bowiem w Bieszczadach, gdzie lasów chroniących przed słońcem jest mniej, nie przy takiej temperaturze. Kona wymyśla zwyczajnie wrócić nocą do domu, wszyscy się zgadzamy. Lepiej teraz w chłodzie nocą, niż jutro. Po terenowej trasie nie wiadomo czy w ogóle bylibyśmy w stanie wrócić nie tyle w niedziele, co do poniedziałku rano - a musiałem być wtedy w pracy. Lepiej nie ryzykować. Na wszelki wypadek napełniamy bidony wodą z kranu w WC :P
Po 2 czy 3 kilometrach okazuje się, że chyba tak miało być, spotykamy otwarty sklep mimo, że jest już po 20-stej, a godziny otwarcia teoretycznie do 19:00. Straciliśmy już wszelką nadzieję, a tu taki cud, taki dobry znak który napełnia nas nowymi siłami. Kupujemy żarcia, słodyczy, napojów, i gotujemy się do dalekiej podróży do domu. Mamy też kiełbasę na ognisko.
Przed nami ostatnie z większych wyzwań na trasie - Przełęcz Żebrak. Podjeżdżamy z Mikowa. Gdy podjeżdzamy robi się ciemno. Chłopaki tradycyjnie w połowie podjazdu uciekli mi w górę, znowu musiałem ich gonić. Gdy zacząłem gonić, przeforsowałem z tempem i musiałem się zatrzymać by odpocząć się i napić większej ilości wody. Zjeżdzamy w dół, cały czas w dół, najpierw terenowym odcinkiem do Rabego, później asfaltowo do głównej drogi, tam do Baligrodu, krótki przystanek na rynku pod czołgiem. Jedziemy dalej, chłodno, ciemno, mamy lekko w dół praktycznie, aż do Leska. Mimo przebytych kilometrów jedzie się bezproblemowo. Rozpalamy ognisko (z przygodami, pożyczając zapaliczkę od tubylców) gdzieś na miejscu biwakowym nad Sanem, z ławeczką i stolikiem.
Spoko mi się jedzie, zapomniałem o zmęczeniu, aż do pierwszych górek za Leskiem. No może nie pierwszych, ale gdzieś przed Zagórzem nie daję już rady. Kolejnych kilka podjazdów przed Sanokiem, na jednym prowadzę rower. Wcześniej mówiłem chłopakom, że mogą jechać sami i mnie zostawić, że ja wrócę sobie sam. Przejeżdzam cały Sanok, a ich nie ma. Myślałem, że posłuchali mojej rady by być wcześniej w domu, okazuje się, że czekali na mnie na jednej ze stacji paliw. Czekali dobrych 20 minut, ja w tym czasie postanowiłem jechać wzdłuż Sanu drogą na Dynów gdzie jest nieco dalej, ale przynajmniej nie ma podjazdów. Nie pamiętam gdzie byłem, ale już daleko za Sanokiem gdy zadzwonili (Międzybrodzie lub Mrzygłód).
Przy rzece całkiem fajnie się jechało, jednak jazda po płaskim daje niesamowity profit do szybkości i łatwości kręcenia. San spowijały nocne mgły, ksieżyc był kilka dni po pełni więc nawet bez lampki wszystko widziałem. W Uluczu kładką na drugą stronę Sanu. Wiele razy tędy wracałem, ale gdy nigdy nie było tak pięknie jak teraz gdy powoli zaczynało się rozjaśniać. San, morze mgieł, wyspy lasów, wszystko coraz bardziej złociste skąpane w promieniach słońca przebijającego się od wschodu przez pierwsze wyniosłe nad Dolinę Sanu wzgórza i wzniesienia Pogórza Przemyskiego.
W Nodrzcu robię przerwę pod dębem nad nadrzeczną skarpą, ktoś balował tu w nocy, są butelki po browarach, coli, papier z pizzy, jakieś papiery... patrzę, a tu 20zł leży w rosie na trawie :) Przygarnąłem zdobycz skoro los postanowił mi dofinansować wycieczkę. Taki miły akcent dodał mi sił. Dalej jechałem już bez problemów, aż do Rzeszowa. Problemem był jedynie brak wody, niedziela rano nie jest dobrym momentem na zakupy, gdy jedzie się przez małe miejscowosci. Pierwszy otwarty sklep był dopiero w Borku Starym.

Podsumowując ten wyjazd to totalna masakra, nie dla mnie takie wyjazdy. Nie mam już kondycji by jeździć z domu rowerem w góry, później po górach, i wracać również rowerem. W Bieszczady to tylko dojazd samochodem, albo mieć kilka dni wolnego więcej (a na to się nie zanosi). Zrobilismy 225km, w terenie między 55 a 60 km, w tym po granicy (nie liczyłem dokładnie) pewnie z 40km. Gdybyśmy jechali asfaltem spokojnie byłoby drugie tyle, może nawet 500km. Kto wie... ja nie wiem i nie chce wiedzieć - wole takie górskie trasy. Do pełni szczęścia zamieniłbym tylko czas przeznaczony na dojazd i powrót na kolejne godziny spędzone na beskidzkim paśmie granicznym.

Fotorelacja stworzona dzień wcześniej, przez co część informacji może się pokrywać. Dokładny początek fotorelacji znajduje się w poprzednim wpisie.
przełom rzeki Jasiołki między Piotrusiem (728m), a Ostrą (678m) - biegnie tam nasza droga... © Petroslavrz

rzeka Jasiółka - schładzamy się, obmywamy rowery z błota, smarujemy łańcuchy © Petroslavrz

Piotrek jest dokładny :P © Petroslavrz

Daliowa - ciekawie ułożony flisz karpacki w korycie Jasiołki © Petroslavrz

Jaśliska - miasto lokowane w 1366 r. przez Kazimierza Wielkiego © Petroslavrz

Jaśliska - kościół św. Katarzyny - miasteczko słynie z cudownego obrazu Matki Boskiej Jaśliskiej koronowanego w 1997 przez Jana Pawła II © Petroslavrz

Jaśliska - ratusz - ostatnio o miejscowości zrobiło się głośniej za sprawą filmu "Wino Truskawkowe" kręconego tu w 2008 r. © Petroslavrz

jacyś dwaj kolarze chowają się pod sklepem w cieniu drzewa... © Petroslavrz

pod raz drugi w tym dniu przypuszczamy szturm na graniczne pasmo Beskidu Niskiego - w oddali Kamień nad Jaśliskami (857 m n.p.m.) © Petroslavrz

potok Bielcza w którym znów nurkujemy dla ochłody / przez kolejnych kilka km, zdaje się nam, że temperatura (34°C w cieniu) spadła o jakieś 10-15° © Petroslavrz

Lipowiec - zniszczony mostek za dawnym PGR © Petroslavrz

Rezerwat Kamień nad Jaśliskami - z porastającymi go lasem bukowym i bukowo-jodłowym, interesującymi formami skalnymi i unikalnymi bagniskami zwanymi przez miejscową ludność "berezedniami" © Petroslavrz

początek podjazdu to fajny i przyjemny... asfalto-szuter? szutr-asfalt? © Petroslavrz

później też nie jest najgorzej... © Petroslavrz

potem niebieskim szlakiem płynie potoczek do którego wchodziliśmy, a raczej gdzieś tutaj są jego początki © Petroslavrz

poziom trudności wzrasta © Petroslavrz

jeśli nawet Kona prowadzi rower to o czymś świadczy... © Petroslavrz

Kamień nad Jaśliskami 857 m n.p.m. (nazywany kiedyś Bieszczad) jest najwyższym wzniesieniem w całym wschodnim i środkowym Beskidzie Niskim © Petroslavrz

dwóch Piotrków i dwie różne metody poruszania się w dół :] © Petroslavrz

cmentarze wojenne żołnierzy rosyjskich i austro-węgierskich, poległych na zboczach góry Kamień (859 m n.p.m.) w latach 1914- 1915, podczas tzw. "Bitwy o Przełęcze". © Petroslavrz

wesoły patrol straży granicznej © Petroslavrz

Kamień nad Jaśliskami z innej perspektywy, lub coś słowackiego - nie mam pewności © Petroslavrz

jazda przez łąki gdzieś między Szerokim Jasienikiem [771 m], a Kopriwiczną [709 m] © Petroslavrz

Słowacki rezerwat przyrody - Haburske Raselinisko - kładka przez mokradła i torfowiska © Petroslavrz

Vodojem... przed szczytem Weretyszów (742 m) czyli... © Petroslavrz

...zbiornik wody - podejrzewaliśmy, że mogł się tu znajdować jakiś wojskowy budynek posterunek © Petroslavrz

widok z granicy na południe: Laborecka Vrchovina - tak własnie zwana jest przez Słowaków ta część Beskidu Niskiego © Petroslavrz

Kanasiówka (Baba) 823 m n.p.m. - zródło Wisłoka - na jej zachodnim zboczu swój początek ma nasza (mowa tu o Rzeszowianinach) rzeka © Petroslavrz

Wielki Bukowiec (848 m) - słow. Paseky / stara wieża widokowa - testowaliśmy ją sierpniu ubiegłego roku (patrz wpis - 20 sierpnia 2011) © Petroslavrz

widać słowacką robotę, oni strasznie dbają o szlaki... © Petroslavrz

Przełęcz Radoszycka, Przełęcz Beskid nad Radoszycami, (słow. Laborecky priesmyk) 684 m n.p.m. © Petroslavrz

&feature=plcp
dawny znak graniczny, obelisk z widocznym jeszcze herbem Królestwa Węgier © Petroslavrz

namiot, chatka, darmowe miejsce noclegowe dla turystów, na Słowacji normalna sprawa... w Polsce raczej nie do pomyślenia :( © Petroslavrz

miało być już łatwiej, a było tragicznie... najbardziej hardkorowy odcinek granicy PL-SK jaki znam, szkoda gadać... © Petroslavrz

Na powyższym zdjęciu było jeszcze fajnie. Poźniej zarośla stawały się coraz gęstsze i gęstsze, w końcu wylądowaliśmy w pokrzywach po szyje, pogryzieni przez hordę bąków (których na podkarpaciu jest w tym roku jest wyjątkowa plaga). Od wzniesienia Siwakowa Dolina (689 m) czerwony szlak był koszmarem. Zdesperowani będąc na przełęczy Łupkowskiej darliśmy na oślep przez krzaczory... byle w dół, byle się stąd wydostać, czułem się jak w pułapce, przeklinam ten odcinek po wsze czasy nikt mnie już tam nigdy nie zaciagnie nawet siłą.
Przełęcz Łupkowska - widoczny staje się tunel kolejowy i tory... Dzięki Ci Panie! © Petroslavrz

Przełęcz Łupkowska – oddzielająca Beskid Niski od Bieszczadów, a jednocześnie Karpaty Zachodnie od Wschodnich. Pod przełęczą, granicą polsko-słowacką znajduje się tunel o długości 642 metrów. © Petroslavrz

Łupków - stacja kolejowa © Petroslavrz

zjazd z Nowego Łupkowa do Smolnika / w tle pierwsze z Bieszczadzkich szczytów © Petroslavrz

Smolnik - droga nad doliną Osławy / w tle niższe partie Pasma Wysokiego Działu w Bieszczadach © Petroslavrz

Przełęcz Żebrak (816 m) - dla rowerzystów kultowe miejsce w Bieszczadach / przecinamy Pasmo Wysokiego Działu © Petroslavrz

dalej wielo-kilometrowy zjazd - w końcu możemy odpocząć / WODA ŚWIECONA Pawła :) © Petroslavrz

Baligród / Nocny powrót Bieszczady-Rzeszów © Petroslavrz

ognisko o północy nad Sanem © Petroslavrz


Dzień 1: Rzeszów > Zyndranowa / wieczorny dojazd w Beskid Niski pod granicę PL-SK

Piątek, 6 lipca 2012 · dodano: 10.07.2012 | Komentarze 3

Dzień pierwszy - dojazd w Beskid Niski.

Wyruszyliśmy w 3-osobowym składzie około godziny 16-stej (miało być nieco wcześniej, ale czekaliśmy na Piotrka, który majstrował w domu przy hamulcach). Wieczorem dojechaliśmy na miejsce - do chatki SKBP w Zyndranowej, gdzie można tanio przenocować. Na miejscu ciemno, zastaliśmy zamknięte drzwi, na szczęście znaleźliśmy karteczkę od opiekuna schroniska mówiącą "jestem w okolicy, wrócę dzisiaj" był tam też nr telefonu kontaktowego, nie dzwoniliśmy, a spokojnie poczekaliśmy, po jakimś czasie rzeczywiście nadjechał samochód na łańcuckich numerach z całą ekipą "gospodarzy" :)
Jakie mamy ostatnio temperatury odczuł chyba każdy, więc zrozumiałe, że po takiej trasie człowiek chciał się umyć - niestety nie było nam to dane. Nad tymi terenami przechodziła burza - widzieliśmy ją na horyzoncie gdzieś zza Miejsca Piastowego. Sprawiła ona, że pobliskim potoku (chatka nie dysponuje takimi luksusami jak prysznic), zamiast wody płynęło... błoto :/
Na szczęście ognisko doszło do skutku, znaleźliśmy same mokre gałęzie, ale wypożyczono nam suche drewno z chatkowego składu. Chyba nigdy nie dowiem się co się stało z moją kiełbasą, przeszukałem całą okolicę chyba z pół godziny... i nic, zero śladów. Moja wersja jest taka, że gdy przed rozpaleniem ogniska, wróciłem się musztardę i chleb przed chatkę, kiełbasą leżącą na ławce za domkiem zaopiekował się jakiś lis lub inne leśne stworzenie, ewentualnie porwali ją kosmici.
Na szczęście Paweł użyczył mi podrasowanej kiełbasy z serem którą zakupił w Dukli, która dzięki dużej zawartości wypełniaczy doskonale wypełniła głodny żołądek :) Po ognisku napiliśmy się jeszcze herbaty i innego typu trunków z grupą "gospodarzy" po czym poszliśmy spać...

Co do samej trasy - była nieszczególna, bo poza dojazdem do chatki już w docelowej miejscowości, cały czas asfalt - cały czas główna droga S9. Istniała inna ciekawsza wersja tejże piątkowej trasy, zakładająca wcześniejszy wyjazd, która ze względu na temperaturę (34 stopnie), nawał pracy w serwisie u Pawła, moją opiekę nad synkiem i inne czynniki została odrzucona.

Trasa wyglądała więc tak:

Natomiast tak mogła wyglądać (była to dużo ciekawsza wersja, choć początek nie był do końca ustalony):

...ale myślę, że to nic straconego, bo następnym razem w właśnie w taki lub zbliżony sposób udamy się do Zyndranowej, a przypuszczam, że jeszcze tam zawitamy :))

Pierwszego dnia nie robiłem zdjęć! Wszystkie zawarte w tym wpisie pochodzą z dnia następnego (soboty), z początkowej jego części, a więc z okolic Przełęczy Dukielskiej.
Ogólnie w sobotę była masakra... zainteresowanych odsyłam do relacji Pawła. U mnie pojawi się z opóźnieniem, ze względu na brak czasu.

Zyndranowa - czarny szlak pieszy w stronę granicy © Petroslavrz

w pobliżu użytku ekologicznego "Czarna Młaka" gdzie znajdują się liczne żeremia bobrowe © Petroslavrz

jedziem... © Petroslavrz

Jałowa Kiczera (579 m n.p.m.) - pierwszy z wielu granicznych szczytów, które przyjdzie nam zdobyć... © Petroslavrz

Barwinek-Vysny Komarnik - słowacka 50-metrowa wieża widokowa górująca nad Przełęczą Dukielską © Petroslavrz

niestety obecnie nieczynna... nawet w sezonie letnim... przynajmniej dla zwykłych śmiertelników, dla zorganizowanych grup być może jest inaczej... © Petroslavrz

przejście graniczne w Barwinku © Petroslavrz

nakupovanie potravin :) © Petroslavrz

CDN.