Info

avatar Ten blog prowadzi Piotr
z Rzeszowa.
Z bikestats.pl przejechałem 39927.69 kilometrów w tym 4703.37 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 18.97 km/h.
Więcej o mnie.


button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Galeria zdjęć

(kolejność losowa)
Dla bardziej zainteresowanych geografią naszego kraju:
reBike.pl
Rzeszów, ul. Bożnicza 6


button stats bikestats.pl
Zaprzyjaźniony serwis rowerowy
Polecam :)

Gminy przemierzone na rowerze (w naszym kraju)


  • DST 92.00km
  • Czas 10:42
  • VAVG 6:58km/h
  • Aktywność Bieganie

Ultramaraton Podkarpacki

Sobota, 31 maja 2014 · dodano: 12.06.2014 | Komentarze 3

Nadeszła godzina zero, a ściślej 4:24 czyli wschód słońca w dniu 31.05.2014. ULTRAMARATON PODKARPACKI WYSTARTOWAŁ.

Czekałem na to od dawna... jednak w tych ostatnich dniach przed wcale nie było mi śpieszno, za dużo spraw na głowie, poród syna, niedoleczone kontuzje, zmęczenie, uczucie ciężkości na treningach (teraz gdy zastanowiłem się na spokojnie być może wpływ na moją dyspozycję od około miesiąca miało pylenie traw, jestem alergikiem, podczas jazdy rowerem jakoś specjalnie alergia mi nie przeszkadzało, ale też raczej nie zwracałem na to nigdy uwagi, gdyż podczas rowerowych wojaży pojęcia takie jak prędkość, tempo czy sekundy na kilometr nie miały znaczenia, w rywalizacji sportowej mają) wszystko to, jak również jeszcze kilka niewymienionych pozycji, sprawiło, że jakaś cząstka mnie po cichu liczyła na to, że być może tych 116 km mnie ominie.
To znaczy chciałem startować, ale chciałem by było miło i przyjemnie, a takiej opcji nie mogło być, nie gdy ma się zamiar po raz pierwszy w życiu biegać 100km. Tymbardziej podczas zawodów...

Jak wyglądało to w momencie startu? Cieszyłem się. W końcu biegniemy. Nauczony doświadczeniem nie uciekłem gdzieś do przodu, biegłem spokojnie, bardzo spokojnie, w tempie które wydawało się racjonalne. Jednak po kilku km znużyło mnie to, lekko przyśpieszyłem. Na ulicy Słocińskiej dobiegłem do Roberta Koraba z Rzeszowa i Roberta Preisnera z Przemyskiego Klubu Biegacza, zapaliła mi się lampka ostrzegawcza (przecież oni biegną na dystansie 70km) - zajęli tam 5 i 6 miejsce. Zwolniłem więc, wiedziałem, że nie wolno mi ich wyprzedzić, że raczej powinienem zwolnić, ale postanowiłem trzymać się za ich plecami. Las Słociński, górki, podbiegi, błotko, teren, jakoś łatwo, zbyt łatwo, co oni wszyscy tacy wolni? Na zbiegu z Rocha do Matysówki dowiedziałem się, że jestem 2-gi lub 3-ci na swoim dystansie... Rzeczywiście mijałem tylko ludzi z niebieskimi numerami startowymi, czerwonych nie było. Postanowiłem więc lekko "się obijać", oszczędzać siły. W końcu wciąż czeka prawie 100km do pokonania. Na podbiegach chodziłem, na zbiegach lekko przebierałem nogami, nie goniłem. 

Biegło się przyjemnie, w Tyczynie potwierdziły się informację, jestem 3. z przodu jedynie Maciej Więcek (z kosmiczną przewagą) oraz nasz niezniszczalny legendarny Józiu Kubik z Ropczyc.
Punkt odżywczy, bufet, wypijam kilka kubków izotonika, popijam wodą, jem dużo, wszystkiego po trochu, ładuje orzechów, ciastek, pierników, herbatników i czekolady do kieszeni. W obie ręce banan i jedziem dalej. Resztę trzeba połknąć w biegu, szkoda tracić czas na bufetach.

Od Tyczyna do Zarzecza biegnie się sielankowo, piękne tereny, lasy, Przylasek, kapliczka studzianka, przysiółek Okop, wzgórza nad Lubienią, wąwozy, przedzieranie przez łąki, gdzie miejscami trawy wyższe są od nas, kamieniołomy w Siedliskach, drewniany most przez Wisłok, byłoby jeszcze lepiej gdybym tych terenów nie znał na pamięć.

Dużą część biegnę tu z Tomaszem Kulińskim - najlepszym Polakiem w ubiegłorocznym Spartathlonie (16. miejsce) czyli biegu z Aten do Sparty, na dystansie 246 km, rozgrywanym od 1983 roku, wielokrotnym medalistą mistrzostw Polski w biegach 12 i 24-godzinnych, zwycięzcą Transjury 2013 (ponad 160km) i wielu wielu innych ultra-zawodów. Miły człowiek, skromny, pomaga mi, podpowiada, opowiada, gawędzimy sobie, czas leci, po kilku kilometrach wiemy o sobie prawie wszystko. Tyle, że... Tomek ma na koncie ponad 100 maratonów i kilkadziesiąt ultramaratonów, ja startowałem raptem w 1 maratonie, niecały miesiąc temu, i jednym górskim ultramaratonie na dystansie 97 km miesiąc wstecz i Ultramaratonie Bieszczadzkim w poprzednim sezonie, lecz tam było "zaledwie" 50km. Dysproporcje między nami są okrutne, Tomek uświadamia mnie, opowiada o swoich kontuzjach, przestrzega. Jego słowa w późniejszej części zawodów pomogą mi w podjęciu trudnej decyzji. Co do Tomasza - on biegnie sobie te 116 km na luzie, treningowo, ot takie wybieganie :P  [Zawody kończy na podium - 3 miejsce]. Pochodzi ze Śląska, ma tu rodzinę, robi sobie wycieczkę krajoznawczą, nie chce się zbytnio zmęczyć, zapewne gdyby chciał mógłby wygrać... 

W Zarzeczu kolejny bufet, napełnienie bukłaku jak pit-stop w formule 1, kilka sekund i gotowe, właściwie po nic nie muszę sięgać, wszystko dostajemy do ręki - a bardziej kolokwialnie "pod ryj" :) Dużo znajomych, wszyscy przybijają piątki, pomagają, ogólnie wolontariusze na wszystkich punktach świetni, brawa dla nich, brawa dla organizatorów.
 
Kolejny bufet w Zgłobniu zaledwie 13 czy 14 km dalej. Biegnę jak w transie, mija to bardzo szybko, Grochowiczna, żółty szlak przez las, kamieniołom w Niechobrzu, Krzyż Milenijny, pomiar czasu przy kapliczce między Niechobrzem, a Zgłobniem. Tu rozdzielają się trasy 116 i 70 km. Jestem piąty :) Fajnie, miło, spokojnie wcinam drożdżówkę, jakąś kromkę, piję energetyka, doganiają mnie zawodnicy z czerwonymi numerami startowymi więc muszę uciekać... Wtedy pojawiają się pierwsze wątpliwości... Dopada mnie świadomość, iż nie jestem nawet na półmetku, a do mety wciąż sporo ponad 60 km. Zazdroszczę ludziom biegnącym rowerowym czerwonym szlakiem pieszym gminy Boguchwała w stronę Racławówki. Zostało im 16 czy 17 km, dałbym wiele by się zamienić.

Obok kościoła w Zgłobniu zwalniam. Ktoś mnie dogania... Dłuższą chwilę, bo cały podbieg ku wzgórzom z przekaźnikami, nad Będziemyślem i Dąbrową, biegnę z Patrycją Bereznowską, mistrzynią Polski wśród kobiet w biegu 24 godzinnym - wynik bagatela 205 km. Późniejszą zwyciężczynią UP wśród kobiet, zajmując 4 miejsce OPEN - przegrała jedynie z trzema mężczyznami z podium.
 
Po tym podbiegu czułem się coraz gorzej. Niepotrzebnie biegłem tyle z Patrycją, niepotrzebnie gdzieś włączył mi się tryb szowinistyczny szeptający, że skoro taka mała kobitka może... To ja nie mogę?
Na zbiegu do Trzciany było z górki, powinno być więc łatwiej, jednak nie było było coraz ciężej. Nie czułem się zmęczony kondycyjnie, nogi chciały przyśpieszyć. Stopy bolały lecz to normalność na ultramaratonie. Choć niepokojące było, że to wszystko zaczyna się na tak wczesnym etapie trasy. Przecież biegłem tu w marcu (http://petroslavrz.bikestats.pl/1119248,Rekonesans-trasy-Ultramaratonu-Podkarpackiego-Calosc-czesci-poludniowej-podgorskiej.html) mając tyleż samo przebiegu za sobą, biegłem wówczas z lekkością i poczuciem, że mógłbym drugie tyle trasy przeskoczyć na 1 nodze. Teraz było inaczej...
Jeszcze przed Trzcianą minęli mnie dwaj biegacze. Później dogoniła grupka z Grześkiem Surowcem na czele, moim kolegą z Rzeszowa. Na kilka dni przed zawodami rozmawialiśmy o strategii, miałem biegnąć za Grzegorzem, trzymać się go bowiem jest bardziej doświadczony. Zrobiłem jak zrobiłem. Teraz było to już nieważne. Przed torami w Trzcianie grupka uciekła mi, a raczej to ja zostawiłem ich i zacząłem iść. Maszerowałem szybko, grupkę dogoniłem na bufecie zlokalizowanym przy stawach hodowlanych w Trzcianie (69km). Przejście na tryb chodzenia nie pomogło, nie odpocząłem, próbowałem truchtać, przeplatałem to z forsownym marszem, ale bez poprawy. Przy przejściu mostem nad autostradą A4 wiedziałem już, że nie ma szans bym ukończył to na przyzwoitym miejscu. Na metę, jeśli już, to w większości dojdę, limit czasu był, aż do 1 w nocy. Lecz ja nie miałem ochoty tracić tyle czasu. W domu miałem noworodka i czekającą żonę. Miałem ukończyć to szybko i szybko wrócić do nich do domu. Tęskniło mi się. Pojawiły się wątpliwości natury moralnej. Co ja tu robię? Biegam przez lasy zamiast zajmować się rodziną. Idąc zadzwoniłem do domu z pytaniem czy ewentualnie ktoś mógłby po mnie przyjechać. Gdy doszedłem do drogi Bratkowice-Czarna Sędziszowska położyłem się, wyłożyłem nogi na szlaban przy drodze leśnej i stwierdziłem, że nie biegnę dalej. Wykręciłem na telefonie numer... i zobaczyłem nad sobą znajomą twarz. Maciej Chlebiński, brat mojej koleżanki, pomógł mi się podnieść, zachęcił. Razem z nim biegł inny zawodnik, powstałem, wprawiłem nogi w ruch, znów biegłem, wiedziałem, że muszę się ich trzymać, inaczej tu zostanę. Trwało to z 7 czy 8 km. Wtedy naprawdę nogi przestały działać, stawy skokowe nie zginały się, nie mogłem się wybijać, moje zawieszenie totalnie nie działało. Szedłem w tempie emeryta-rencisty, ale myślę jeśli zrezygnuję to jeszcze nie teraz, do Głogowa dojdę, przynajmniej pojem sobie na ostatnim dla mnie bufecie :) Tam zobaczymy co dalej. Mój stan się pogarszał. Dotarłem. Wypiłem Colę, kofeina i cukier odrobinę mnie ożywiły, jednak do mety z Głogowa zostało około 25 km. W takim tempie będę szedł z 3 jeśli nie 4 godziny. Wysiłek heroiczny, wart medalu, tylko czy aby mądry? Czy medal czekający na mecie będzie tego warty? Regeneracja po takim czymś będzie ciężka, doświadczyłem tego na Niepokornym Mnichu gdy ostatnie 20km przeszedłem, tam z powodu ewidentnej kontuzji. Tu niby było lepiej, wtedy bolał każdy krok i każda próba poruszenia lewą nogą. Limit do 1 w nocy, jest godzina 15, myślałem zastanawiałem się. Mogłem spokojnie nawet przespać się odpocząć i później ukończyć. Stwierdziłem, że to jednak bez sensu. Trasa nie zachęcała, płaska, znana na wylot, przez Rezerwat Bór w którym byłem z tysiąc razy, później okolice lotniska w Jasionce, najbliższe miastu wioski, ładnie poprowadzona, ale jako tako wiało mi tam nudą. Telefon do organizatorów: wycofuję się, Piotr Kobylarz, numer 203. Wojtek dyrektor zawodów był w lekkim szoku, zna mnie, miałem walczyć o czołowe lokaty, nie przyjął od razu mojej rezygnacji, powiedział bym zadzwonił za 30 minut, zastanowił się, a do tego czasu robił co chcę. Poszedłem więc po jedzenie z bufetu ;) Kolejna Coca-Cola, ciastka, dziewczyny nawet zrobiły mi kromkę. Przybiegali znajomi, zachęcali, dodawali sił.
Jednak ja tylko potwierdzałem się w przekonaniu, że wiem co robię, że decyzja o wycofaniu się będzie ostateczna. Nie będę ryzykował. Poddam się. Trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść... pokonanym... lecz całym. Czasem trzeba przegrać, by wygrać.

Nie miałem ochoty iść tyle w bólu i jeszcze bardziej się sponiewierać lub trwale uszkodzić/okaleczyć. Czy chodzi o początkowe tempo biegu? Czy za bardzo pocisnąłem, nie wiem, chyba nie, naprawdę próbowałem się pilnować i hamować zapędy. Raczej o brak doświadczenia. Swoje trzeba wybiegać by mieć szansę w takich bataliach. Tomasz Kuliński próbował mi to uświadomić, przypomniałem sobie jego słowa. Tu nie chodzi o tempo, o szybkość, bowiem jestem szybki, to tempo było dla mnie być może nawet zbyt wolne, chodzi o liczbę stawianych, w czasie tak długiego biegu, kroków i towarzyszącym im przeciążeń których na dzień dzisiejszy moje stawy, ścięgna i więzadła nie są w stanie przetrawić. Mój organizm ma zbyt mało przebiegniętych kilometrów na liczniku. Moja technika biegu, a raczej jej brak w przypadku takich biegów kuleje.
Wzorce ruchowe mam lekko zaburzone, występują jakieś asymetrie itp itd. Pracuje innymi mięśniami niż powinienem, uruchamiam je w złej kolejności. Stąd pewnie przeciążenia na ultramaratonie.Tak to jest gdy przez wiele lat ktoś częściej poruszałem się na rowerze niż na własnych nogach. Zresztą większość z zapalonych bikestatsowiczów też pewnie ma takie mniejsze czy większe zaburzenia funkcjonalne narządu ruchu, małe odchylenia postawy, tyle, że nie są one szczególnie istotne w codziennym życiu. Wychodzą na wierzch w skrajnych sytuacjach. 
Wziąłem również chyba za mało amortyzowane buty, trasa była twarda, dużo asfaltu, dużo kamienistych szutrów. No i ta nieszczęsna Szczawnica miesiąc wcześniej, która tak mnie sponiewierała, to chyba główny czynnik, gdyby nie ona nie byłoby wszystkich złych rzeczy które spotykały mnie po niej.
Takie już jest ultrabieganie, trzeba się go nauczyć. Niestety nie zostaje się ultramaratończykiem z dnia na dzień. To tak nie działa, nie ma drogi na skróty. To ciągła improwizacja i obserwacja siebie. Czasami błahe rzeczy jak metka z koszulki lub sznurówka, która wiele godzin uderza w to samo miejsce może spowodować zakończenie zawodów przed czasem.

Dobra koniec. W skrócie: wystartowałem, biegłem przez prawie 11 godzin, po 92 km zatrzymałem się w końcu i nie pobiegłem już dalej. Zaliczyłem pierwszy w życiu DNF.

Wiem co robić by być lepszym, trzeba wzmocnić słabe strony. Kolejne starcie z ultra jeśli wszystko pójdzie dobrze 18 lipca, podczas Dolnośląskiego Festiwalu Biegów Górskich na trasie K-B-L (Kudowa Zdrój - Bardo - Lądek Zdrój, 110km).
W roku ubiegłym wygrał tam Błażej Łyjak - twórca bikestats :) http://blase.bikestats.pl/972513,KBL-Kudowa-Bardo-Ladek-106km.html Nasz Robert Korab z Rzeszowa był drugi. Nie wiem czy Błażej startuje w tym roku, ale pasuje podtrzymać tradycję, fajnie gdyby jakiś bajker z BS znów sprawił niespodziankę i wygrał ;)

Z Rzeszowa jedzie nas spora ekipa, widzę nawet możliwość zgarnięcia przez nas całego podium. Robert jest zawsze mocny, Tomek Komisarz wygrał Ultramaraton Podkarpacki na dystansie 70km. Na setkę, jeszcze nie startował. Największą niewiadomą jestem ja, jeśli nie przegram z samym sobą i zdążę się zregenerować spróbuję znowu powalczyć. Jeśli spadać, to z wysokiego konia. K. Stoch cytował słowa swojego ojca "trzeba sto razy przegrać by raz wygrać" mam nadzieje, że w moim przypadku bardziej adekwatne będzie "do trzech razy sztuka" bo naprawdę nie mam zamiaru jechać na drugi koniec polski by przegrać...




Komentarze
Petroslavrz | 11:44 niedziela, 15 czerwca 2014 | linkuj Rzeźnik - wiadomo to kultowy bieg, chyba każdy biegacz jest go ciekawy, chciałby się spróbować, ale 250 zł od osoby? Jak dla mnie za dużo za sam udział i kilka przekąsek na trasie. Do tego dojazd, jakiś nocleg i inne koszty. Nie brałem startu pod uwagę, nie szukałem partnera.
Mimo tego miałem dwie propozycję bycia partnerem, ale od słabszych zawodników. Czyli musiałbym biec wolno i nie walczyć, ukończyłbym Rzeźnika, ale nic poza tym... Stwierdziłem, że w taki sposób pokonać trasę Rzeźnika mogę sobie prywatnie, nieoficjalnie i darmowo, ot pojechać któregoś weekendu w Bieszczady i zrobić trasę Rzeźnika.

Wybrałem zamiast Rzeźnika debiutujący w tym roku Ultramaraton NIEPOKORNY MNICH. Za 110 zł miałem udział + jedzenie + 2 noclegi w szkole w Szczawnicy. Trasa według wielu zawodników nawet tych którzy ukończyli na czołowych miejscach, okazała się trudniejsza od Rzeźnika.
Rzeźnik ma 77,7 km i +3235m podbiegów oraz -3055m zbiegów // Szczawnica 96-97 km, przewyższenia według organizatorów +4100/-4100 m, w rzeczywistości było około 4500 metrów do podejścia.

Rzeźnik zapewne byłby odpowiedniejszy, miałbym też więcej czasu na przygotowanie się. Brakowało mi startu w biegu w okolicach 60-80 km. Z 50 km które przebiegłem w październiku bez jakiegoś specjalnego przygotowania, optymistycznie przeskoczyłem, a mówiąc dosadniej porwałem się od razu na 100 i 116 km. Sądziłem, że po solidnie przepracowanej zimie i początku wiosny uda się bez problemu. W praktyce okazało się, że jeszcze nie czas, pośpieszyłem się, miałem też lekkiego pecha. Za to mam doświadczenie które zdobyłem - naprawdę bezcenne.
azbest87
| 08:12 niedziela, 15 czerwca 2014 | linkuj Nadrobiłem relację z maratonu. Szkoda że nie dało rady ukończyć, ale tak jak piszesz do wysiłku w takiej skali trzeba bardziej przyzwyczaić organizm, a druga bezcenną rzeczą jest doświadczenie- pewne rzeczy ciężko przeskoczyć.
Powodzenia na kolejnych biegach!
W Biegu Rzeźnika póki co nie masz zamiaru brać udziału?
tompi
| 18:31 sobota, 14 czerwca 2014 | linkuj Widziałem Ciebie (Was) w Trzcianie. Szkoda, że nie dane było ukończyć, ale wiadomo zdrowie ważniejsze, jak dla mnie to i tak kosmiczne wyczyny.
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa emumi
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]